literature

APH Syrenka kontra Trabant 2

Deviation Actions

shenik's avatar
By
Published:
1.4K Views

Literature Text

      Pół ryba versus Satelita na kółkach
      
      czyli
      
      Syrenka kontra Trabant
      
      albo
      
      PRL kontra NRD




Idąc korytarzem, Łukasiewicz wyjrzał przez wychodzące na parking okno. Trampek stał jak przymurowany do bruku. Uśmiech mimowolnie rozciągnął mu usta. Jakkolwiek był niezadowolony z tej podróży, to chociaż miał trochę szczęścia. Do hotelu nie będzie musiał wracać autobusem albo tramwajem.

- Koła ci przyrosły do kostki?
Gilbert podskoczył w fotelu i spojrzał nienawistnym wzrokiem na opartego o jego auto Łukasiewicza. Zupełnie nie zauważył, kiedy ta blond zaraza wyszła z budynku. Zaraza zaś zadbała o to, żeby zauważoną nie zostać. Wyszła ramię w ramię z rosłym urzędnikiem, a potem tak obeszła parking, aby zajść Trampka z kąta martwego.
- Czego chcesz?
- Niczego. Tak sobie ciebie zauważyłem, to podszedłem. Nie wolno?
Gilbert prychnął.
- Nie przyrosłem. Miałem coś do załatwienia.
- Czyli już nie masz?
- Nie - odparował i w myślach ugryzł się w język. - Zaraz jadę do domu.
- Szerokości - Feliks klepnął w dach i obrócił się na pięcie.
W Gilbercie zawrzało. On tu czekał bitą godzinę, a ta cholera chciała tak po prostu sobie pójść. Nawet się nie zająknął o tym, czy by go Gilbert nie podrzucił. Nic! Nawet słówka! I co on teraz ma zrobić? Zawołać za nim? No litości! Zdenerwowany odpalił auto, depnął po gazie bardziej niż to było konieczne, dwusuw zawył i ruszył o wiele za szybko. Przyhamował i wyjechał na ulicę tylko po to, aby znów wpaść na Feliksa na przejściu dla pieszych. Żałował, że wpadł jedynie metaforycznie…
Trzeba było być ślepcem, aby nie zauważyć wkurzenia odmalowanego na twarzy Gilberta. Dodatkowo należało być jeszcze totalnym idiotą, żeby przy wiedzy Feliksa nie domyślić się, gdzie leżała przyczyna. Satysfakcja miło połaskotała Łukasiewicza w kark. Naprawdę wygrywał tego dnia na całej linii i aż podświadomie obawiał się chwili, gdy karta się w końcu odwróci. Należy się cieszyć tym, co jest - uznał i bezceremonialnie wpakował się do Trampka.
- No to skoro jedziesz do domu, to możesz mnie podrzucić - stwierdził zadowolony. - Wspominałeś, że ci to po drodze, więc nie będziesz stratny.
Coś w Gilbercie zawyło - prawdopodobnie jego ego. Powiedział tak, nie było się co wypierać. Powiedział tak, żeby Feliks sobie nie pomyślał, że Gilbert zgodził się jechać po niego przez pół miasta. O nie, przecież gdyby tak musiał, to by się wypiął i tyle, prawda? Mogli mu naskoczyć… Teraz poranne kłamstwo do niego wracało. Kurna! Trzeba się było modelowo rozchorować, jakąś czerwonkę złapać czy inne jakieś takie… Gospodarka kwiczy pod komuną, to musieliby zrozumieć. Zahamował przed pasami i przepuścił rodzinę z dziećmi. Przyszłość narodu uwieszona na ojcowskim płaszczu darła się wniebogłosy. Feliks zaczął nucić międzynarodówkę, a silnik Trampka dzielnie próbował ją zagłuszyć. Nie żeby wykonanie było bolesne, a raczej dla zasady. Wyjeżdżając z podporządkowanej, drogę zajechała im ciężarówka i poczęła sunąć dostojnie przed nimi. Metr, drugi, trzeci, czterdziesty… Rozwrzeszczana dwusuwem cisza czekała w napięciu aż któryś się odezwie. Zbyt długie milczenie było pomiędzy nimi złym znakiem. Milczeć na wspólne tematy mogą dobrzy przyjaciele, ale tutaj…
Gilbert gwałtownie zatrzymał Trampka i zawrócił.
- Pobłądziłeś? - Feliks zdumiał się.
Cisza odetchnęła.
- Nie twój biznes.
Zatrzymał się kilka przecznic wcześniej, zgasił silnik i wysiadł zostawiając po sobie nieme „czekaj" uwieszone na klamce. Feliks patrzył, jak Gilbert znika w pobliskiej bramie, i patrzył nie dlatego, że go to ciekawiło, a ponieważ znalazła się ona akurat w centrum jego pola widzenia. Drzwi zamknęły się i otworzyły chwilę później, ale Feliks nie umiał określić jak długa była to chwila. Zmęczone, zaspane myśli zawieruszyły mu się gdzieś na wschód od Nysy Łużyckiej.
Gilbert wrócił z płócienną torbą.
- Przez ciebie musiałem rano prosić ludzi, aby mi zakupy zrobili, bo przez ciebie cały dzień mi wyrżnęło z życiorysu.
- Lepiej się ciesz, że w ogóle było co kupować - odgryzł się Feliks i z zaciekawieniem przyglądał, jak Gilbert próbuje się wygiąć na tyle, aby odłożyć cenną siatkę na tylnią kanapę. - Daj to, potrzymam ci. No i nie patrz tak na mnie, przecież ci tego nie zeżrę. Mam w pokoju cudowny kawał dobrej kiełbasy zdobyty w zamian za kilka przysług. Cudem mi jej wczoraj komuch nie wyniuchał. A dziś go już niet. Się rozpytałem i mi w robotniczym nikogo do kompletu nie dadzą, więc będzie można zjeść w spokoju.
- Komuch?
- Ano. Taki z krwi i kości… i kilku innych rzeczy, bo był co najmniej przy kości. Truł mi do późna w nocy, taki z niego był towarzysz Towarzyski - prychnął. - Więc weź się i nie narzekaj.
Przez myśli przeleciały Gilbertowi dwie błyskawice. Pierwsza z wrzaskiem „i dobrze ci tak", a druga, że skoro tak, to zamiast mu w aucie życie zatruwać, mógł odsypiać.
- Tutejszy był?
- Ano chyba. Ale z tych idealistów, co gdyby ten ustrój tworzyli, to byśmy totalnie w raju mieszkali.
Gilbert prychnął i wrócił na główną.
Zmierzch przeszedł w noc nim dojechali pod blok mieszczący hotel robotniczy. Sam jego widok zniesmaczył Gilberta. Byłby całkiem szczęśliwy, gdyby latarnie nie działały i nie musiałby oglądać tego szkaradztwa. A Feliks, jak na złość, bardzo powoli wysiadał z auta, uważnie sprawdzając, czy mu przypadkiem coś nie wypadło.
- Do kiedyś - rzucił jeszcze i trzasnął drzwiami tak mocno, że przez moment Gilbert miał wrażenie, że się Trampek zaraz rozpadnie.
- Taaa - mruknął i odjechał szczęśliwy, że ten parszywy dzień się w końcu skończył i można wrócić do domu…
…mam święty spokój, zjem coś, napiję się, obczaję gazetę i będzie super - stwierdził, a silnik zacherlał niepewnie. - Pośmieję się z propagandy i będzie jak co dzień.
Jęknął. Miał szczerze dość tego „jak co dzień". Wkurzało go ono na okrągło i chwilami miał dziką ochotę wykopać sobie własny tunel pod murem i zwiać, choć wiedział, że jego miejsce jest tutaj - nawet pomimo od niechcenia rzucanych przez Saksonię komentarzy, że „prusaki się rozniosły". A to oznaczało, że musi tu gnić - cholerna historia!
I pomyśleć, że nie tak dawno temu układałem się z Iwanem jak tu to wkurzające blond gówno wykończyć i co? Gówno przetrwało, a ja wylądowałem po kolana w bagnie! Gówno ledwie wystaje ponad powierzchnię, a jeszcze się śmieje! Do dupy to!
Prychnął i zawrócił na skrzyżowaniu. Nagle uznał, że też się czasem chce pośmiać otwarcie. A czemu by nie? Skoro Feliks mógł, to jakim prawem jemu nie byłoby wolno?!
Zaparkował przed hotelem i wszedł do środka, jakby wchodził do siebie. No bo w zasadzie wchodził. Był u siebie gdziekolwiek by się akurat na terenie NRD nie znalazł, bo w końcu to on był tym NRD. Uśmiechnął się do siebie i tylko przy okazji do znudzonej kobiety na recepcji. Miała w wyrazie twarzy wyryte to samo zacięcie co Ludwig. Walcem drogowym takiej nie staranujesz… o ile nie masz praktyki, podejścia, uroku osobistego i kilku innych przymiotów ciała i duszy, w które to niechybnie historia Gilberta zdążyła wyposażyć. Odpowiednie rządowe papiery też się przydawały.
Kobiecina popatrzyła na niego, na zdjęcie w dokumencie, na cały dokument, a wzrok miała taki, że w powietrzu słychać było przerażony pisk papieru i atramentu w obliczu ich śmierci. Gdyby legitymacje umiały mówić, to ta właśnie krzyczałaby wszystko, co wie o Gilbercie Weillschmidtcie ani razu się przy tym nie zająknąwszy. Na szczęście mówić nie umiała.
- Trzysta pięć - wymruczała kobieta i oddała mu dokument. - Trzecie piętro i na końcu korytarza. Winda nie działa. I co by spokojnie, bo wie pan, tu porządni robotnicy mieszkają, co jutro rano muszą być wypoczęci w robocie.
- Yhym - odmruczał, odwrócił się na pięcie i zniknął na klatce schodowej.
Im dalej od tej kobiety, tym lepiej. Porządni robotnicy, pffff. Znaczy tego im nie odmawiał. Mogli sobie być porządni, wstrzemięźliwi, myć codziennie uszy i wysyłać listy do mamy co trzeci dzień. Miał to gdzieś. Ale to, jak to powiedziała… Wzdrygnął się. Brakowało jeszcze, aby uwieńczyła to jakimś „dla dobra ogółu" czy „w imię komunizmu". Ale lud lubił wierzyć w obietnice dobrobytu i przymykać oko. Tak było, jest i będzie. W odpowiednim momencie schodzenia na dno dać im nadzieję, a pójdą. Wtedy poszli, teraz też idą, chociaż mniej zgodnie. Co się dziwić? Prychnął. Durny mur, durny podział…
Korytarz na trzecim piętrze był z gatunku tych, na których wzorują się ci, co bzdurzą o światełkach na końcu tunelu w chwili śmierci. Klatka schodowa wbijała się weń idealnie na środku, a korytarz strzelał w lewo i prawo. Po obu stronach ciągnęły się identycznie bezbarwne białe drzwi, ściany pomalowano u góry na biało, u dołu jakimś koszmarnym odcieniem błyszczącego żółto-brązu. Jedynie okna znajdowały się na jego dwóch przeciwległych końcach. Na ich parapetach stały słoiki pełne petów, a całe światło pochodziło z przykurzonych plafonów. Drzwi z numerem trzysta pięć niczym od innych się nie różniły. Równie białe z taką samą aluminiową klamką i zamkiem nad nią. Przez moment chciał zapukać - odruch jakiś urzędowy, tfu! - potem szybko zmienił zdanie i nacisnął klamkę. Drzwi nie puściły. Zaklął. Się gówno zamknęło. Zapukał. W ramach odpowiedzi dostał poirytowane spojrzenie przewiercające go na wylot przez na wpółotwarte drzwi.
- Czegóż dusza pragnie? Bo ja generalnie idę spać, więc zwięźle.
Gilbert prychnął i bez słowa wyjaśnienia wprosił się do środka.
- Taki duży urósł i się panoszy. Głowa w chmurach - prychnął Feliks i zamknął za nim drzwi.
Mieszkanie składało się z kwadratowego przedpokoju z przyległą doń łazienką, wąską ciemną kuchnią i pokojem, w którym królowały dwa łóżka, stół z trzema krzesłami i szafa. W oknie wisiała wyszarzała firanka. Głównym elementem przedpokoju był regulamin. Kartkę - oprawioną! - przybito przy wieszaku. Kolejne punkty głosiły zakazy palenia w mieszkaniach, spożywania alkoholu, łamania ciszy nocnej (22 - 6)… Oraz nakazy wyrzucania śmieci przed godziną dziewiątą, bla, bla, bla… Gilbert czytał to z rosnącą chęcią wywalenia tego za okno. Najchętniej bez jego uprzedniego otwierania.
Feliks stał w progu pokoju oparty o framugę. Ręce miał złożone na piersi i nieprzerwanie świdrował Gilberta wzrokiem. - To dowiem się czemu zawdzięczam tę wizytę?
- Nie - prychnął.
-  A to super. No to wypad stąd.
Gilbert ani myślał. Z trzymanej w dłoni torby wyciągnął dwie butelki, a charakterystyczne dzwonienie szkła o szkło świadczyło, że to nie cały zapas tego, co mu „znajomi kupili, żeby nie musiał głodować".
- Znajdź na to jakieś szklanki. I otwieracz.
Tym razem to przyszła kolej Feliksa na wymowne prychniecie.
- Kuchnia tam - powiedział i kiwnął głową w jej stronę. - Selbstbedienung. A otwieracza nie ma, ale klucze dadzą radę - dodał i wrócił do pokoju, gdzie bezceremonialnie zwalił się na łóżko.
I to ma być ta słowiańska gościnność, dobre sobie - parsknął w myślach Gilbert, ale do kuchni poszedł. Szklanki znalazł; nieco zużyte musztardówki. Nie mógł się powstrzymać, aby ich nie opłukać. Gdy wrócił do pokoju Feliks siedział oparty plecami o ścianę z nogami na przysuniętym sobie krześle i patrzył w wejście.
- To nadal mi nie powiesz, czemu zawdzięczam tę wizytę? - powtórzył pytanie na granicy ziewnięcia.
- Jestem u siebie.
- Doprawdy? Rozumiem, że totalnie zapomniałem dokleić na drzwiach kartkę tymczasowe terytorium Rzeczpospolitej Polskiej?
- Ludowej.
Feliks prychnął i teatralnie się naburmuszył. Nie wyglądałoby to nawet w połowie tak śmiesznie, gdyby go akurat wtedy ziewnięcie nie pokonało.
- Tak, tak… Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej - mruknął. - Ludu tu tylko akurat brak, więc pierwsze lepsze. To się dowiem w końcu, o nieprzenikniony, co cię tu przywiało? - Zakpił i przeciągnął się.
- Bo tak.
- Bo tak? To moja odpowiedź, wiesz? Toris się o nią często pieklił, a tu widać, że to zaraźliwe.
- Wolę cię mieć na oku - stwierdził i postawił jedną szklankę na stole. Był już szoferem, kelnerem nie zamierzał. Sam ze swoją rozwalił się na drugim łóżku. Materac wbił mu się w udo pękniętą sprężyną, ale Gilbert ani myślał się skrzywić.
- Acha… No tak, bo siedząc w tej klitce w pojedynkę, mógłbym ci Berlin Wschodni podbić - stwierdził Feliks, a na twarzy pojawił mu się wyraz ciężkiego zamyślenia. - Tak… To by mogło…
- W snach.

Poprawny tytuł to: Pół ryba versus Satelita na kółkach ale był za długi, aby DA go złapało, więc wpisałam podtytuł. ^^;

Od grafomana: napisane pod wpływem kilku rzeczy. Po pierwsze ktoś w temacie z zamówieniami na forum hS zażyczył sobie PrusPola w realiach komuny; z góry mówię, że PrusPola tu nie ma, są Prusy i Polska, ale PrusPolem bym tego nie nazwała. Ta komuna mnie zaciekawiła, bo byłam już wtedy po napisaniu „Jak dobrze wstać skoro świt…” (cześć pierwsza: [link] i druga: [link]), które to rozgrywa się właśnie za czasów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Tak więc pomyślałam sobie, że może nie głupio byłoby zajrzeć jeszcze ciut bardziej na wschód, do jednego z tych pokazowych zakątków bloku socjalistycznego, który miał pokazywać „jak pięknie się tu żyje”.
Drugim czynnikiem było dość przypadkowe trafienie na notkę na Wikipedii o akcji Romeo w Niemieckiej Republice Demokratycznej – to stało się motywem dla pierwszych kliku linijek, a dalej to już poszło.
Starałam się mniej lub bardziej osadzić to w konkretnym roku i finalnie wyszło, że jest to 1981 lub 1982, a to samo determinuje, że pisałam na podstawie źródeł, a nie z doświadczenia, bo choć jestem „dzieckiem PRL-u” to jeszcze mnie wtedy na świecie nie było, bom z późnego PRL-u.

Zbetowaniem się :iconan-nox:, za co jej dziękuję, w pas się kłaniam, bo na mojej interpunkcji i konstrukcjach niektórych zdań to można by oprzeć magisterium.

Ostrzeżenia: siedzą, piją, lulki palą, tańce, hulanki, swawola… no nie palą, ale pić piją i język czasami nie jest w stu procentach poprawny politycznie. Nic wielkiego, ale jak kto wrażliwy… No i na pewno nie są wzorowymi obywatelami państw socjalistycznych, co socjalizm winny budować.

Oświadczenie: Postaci tu zawarte jaki i ogólna koncepcja "Hetalii" należy do Hidekaza Himaruyi. Rzeczywistość tekstu do wszystkich tych ludzi, którzy wtedy żyli. Tekst jest mój. Wsio.

Objaśnienia:
(wszystkie na podstawie Wikipedia.org i czasami wiedzy własnej licho wie gdzie konkretnie nabytej)

- Akcja Romeo - prowadzona na szeroką skalę przez wywiad NRD akcja, polegająca na uwodzeniu samotnych kobiet, zatrudnionych w instytucjach państwowych RFN, pozostających ze względu na swoją wiedzę bądź dostęp do dokumentów w obszarze zainteresowania wschodnioniemieckiego wywiadu. Funkcjonariusz "podrywał" początkującą sekretarkę i stopniowo zdobywając jej zaufanie umiejętnie kierował jej karierą, zabiegając by starała się o pracę w wytypowanych, interesujących wywiad NRD urzędach. Związek trwał nieraz latami. Niczego nie podejrzewająca kobieta zwykle systematycznie awansowała, zyskując zaufanie szefów i dostęp do tajemnic służbowych, państwowych, które następnie przekazywała "kochankowi". Funkcjonariuszom wschodnioniemieckiego wywiadu dzięki prowadzonej przez dziesięciolecia "Akcji Romeo" udawało się wyciągnąć najtajniejsze sekrety państwowe RFN.

- Erich Honecker – niemiecki polityk komunistyczny i I sekretarz Niemieckiej Socjalistycznej Partii Jedności. W latach 1971-89 przywódca Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Nadzorował budowę Muru Berlińskiego… metaforyczny ojciec Trabiego?

- Trabant – BMW, zemsta Honeckera, mydelniczka, Trampek, Trampolo – w odniesieniu do modeli z silnikiem VW Polo, Ford Karton, Sputnik na kółkach (trabant – niem. satelita), BMV jak to Czesi wymyślili i tak dalej. Wciąż przemieszczający się po drogach symbol socrealizmu. Karoserię miał z tworzywa sztucznego, co nie jest aż tak dziwnym pomysłem zważywszy na trudności związane z zaopatrzeniem w metale. Zdarzały się na drogach konstrukcje różne... (patrz Syrena). Jeśli ktoś się uchował i Forda Sputnika nie widział, to wygląda on tak: [[link]] (fot. własne i niestety przez brudną szybę auta kolegi)

- Syrenka – jeden z czołowych wytworów FSO, do modelu 104 z charakterystycznymi drzwiami otwierającymi się pod wiatr – na motyla, mówiąc po polsku zawiasy były nie od strony przodu auta, a od tyłu. Pierwsze modele wykonywano nawet nie z metalu, a poprzez obciągnięcie drewnianej konstrukcji materiałem skóropodobnym. Powód ten sam, co użycie duroplastu w Trabantach. Zdarzyło się nawet w polskiej motoryzacji auto z płyt pilśniowych, ale była to produkcja własna z województwa opolskiego, o której wieść w świat poszła dzięki kronice filmowej. A Syrena sama osiągi miała podobne do Trabiego... za to Fiat 125p miał duuuuże szanse objechać ich oboje i przy okazji Wartburga. Nadal można ją spotkać na drogach. A! Swego czasu model Sport uznany w Europie Zachodniej za najładniejsze autko zza żelaznej kurtyny, ha! Niestety wladze uznały, ze to projekt zbyt ekstrawagancki i nie weszła ona do produkcji seryjnej.

- Check Point Charlie – przejście pomiędzy komunistyczną a kapitalistyczną częścią Berlina. Wspomniana przy okazji knajpka istnieje tam ponoć do dziś.

- Szurkowski Ryszard – kilkukrotny zwycięzca wyścigu pokoju na trasach Praga – Warszawa – Berlin (Warszawa – Praga – Berlin... i tak dalej)

- Żurek Stanisław – dowódca 304 dywizjonu Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii

- Letnie Igrzyska Olimpijskie w Moskwie – 1980 – zorganizowane na terenie ZSRR Letnie Igrzyska Olimpijske, które zostały zbojkotowane przez niektóre z krajów w reakcji na sankcje nałożone przez ZSRR na Afganistan. To podczas tych Igrzysk Władysław Kozakiewicz zdobył złoto w skoku o tyczce. W biegu maratońskim tymczasem zwyciężył Waldemar Cierpinski (NRD). Zachowanie fair play ZSRR podczas tych igrzysk było mocno wątpliwe, dochodziło do otwierania i zamykania wrót stadionu powodowało zmianę kierunku wiatru i tak dalej. Jako lekki estoniofil dodam, że dyscypliny żeglarskie zostały rozegrane na wodach przybrzeżnych Tallinna, co zupełnie nie ma znaczenia w tym fiku.

- Traktaty welawsko-bydgoskie - dwa traktaty z 1657 roku, których głównym postanowieniem było zerwanie zależności lennych pomiędzy Rzeczpospolitą, a Prusami Książęcymi i uzyskanie suwerenności dynastii Hohenzollernów na tym terytorium. Polska utraciła wpływ na politykę Prus i oddała im w lenno ziemię lęborsko-bytowską. Dla tego fanfika znaczenie miał głównie punkt owych traktatów, mówiący, że po wymarciu Hohenzollernów, Prusy miały wrócić do Polski.

- Wyścig Pokoju – impreza kolarska organizowana początkowo przez Polską Rzeczpospolitą Ludową i Czechosłowacką na trasie Warszawa – Praga (lub w przeciwną stronę). Z czasem do grona organizatorów weszła Niemiecka Republika Demokratyczna i tym samym do rozkładu trasy wszedł Berlin. Od 1985 jeszcze inne miasta zaczęły pojawiać się na trasie. Ostatni wyścig miał miejsce w 2006, w kolejnych latach nie odbył się ze względów finansowych.
Informacje na temat zwycięzców można znaleźć na Wiki: [link]

- III wojna północna – wojna mająca miejsce w latach 1700 – 1721. Wojna trwała pomiędzy Danią, Rosją, Saksonią, Prusami i Hanowerem z jednej strony a Szwecją z drugiej i Imperium Osmańskim. Rzeczpospolita formalnie pozostawała neutralna aż do 1704 roku, ale faktycznie znaczna część walk toczyła się na jej terytorium i jej kosztem już od 1700 roku. Wojna zakończyła się pokojem w Nystadt, który Rosję hegemonem w Europie Środkowo-Wschodniej oraz przyznał jej Ingrię, Karelię i Estonię, jednak rzeczpospolita Obojga Narodów była w stanie wojny ze Szwecją jeszcze do 1732, a Saksonia do 1728 roku.



Grafika na podglądzie autorstwa :iconan-nox: zaś wskazana tam strona nasza wspólna :) Zapraszamy, jest hetalicznie, słowiańsko i germańsko. [link]
© 2010 - 2024 shenik
Comments3
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In